wtorek, 3 października 2017

MAX_44, dziękuję. Tak mi się zrobiło miło i przyjemnie i wobec tego jedyne, co mogę, to pisać - co nie?
Choćby o tym, że bardzo lubię jeździć po świecie, nie musi być bardzo daleki ten świat, ważne, żeby droga miała dużo zakrętów. A czasem fajne są też takie proste, długie kawałki drogi, pofalowane w górę i w dół. I że najlepsze są drogi powiatowe, bo w większości mają położoną nową, równą nawierzchnię, za to wiodą przez przepiękne zakręty i egzotyczne miejscowości. Na przykład taki Majdan Kozic Górnych. Albo Królik Polski. Mieszkać w Króliku Polskim to nie to samo, co w Przeworsku albo takiej Wólce Ogryzkowej (pozdrawiam mieszkańców Wólki). W ogóle: mieszkać gdzie indziej, to już nie to samo.
Choć z ulgą wracać do domu też jest fajnie.
Synowie moi udowodnili, że w kwestii wychowania mam jeszcze wiele do zrobienia. Okazało się, że podczas miesięcznej rozłąki wcale za sobą nie tęsknili, wcale. Maniek próbował mnie przekonać, żeby wywieźć Bebunia gdzieś daleko, na jeszcze dłuższy turnus, skoro jemu jest tam dobrze, a i Mańkowi spodobał się żywot jedynaka.
No, ale wbrew Mańkowi postanowiłam młodsze dziecko odzyskać.
Młodsze dziecko przejęte rolą bohatera, który przetrwał. Kiedy w parku zdrojowym przy stoisku z miodami wybierałam kordiał dla Babci, Bebunio manifestacyjnie oddalił się. No, bo jak mogę poświęcać tyle uwagi czemuś innemu? 
Maniek:
- Mówiłem ci. Zostawmy go tu.
Obrażony Bebunio:
- Mamo, czy ty nie widzisz, jak on mnie traktuje? I ciągle mówi do mnie "mały". A ja urosłem!
Obsztorcowałam bachory, ogarnęły się.
Jedziemy do domu.
Najpierw przez miasto, zakorkowane nieco, w korku Bebunio marudzi, że jest mu niedobrze, ja radę mu daję doskonałą,  żeby nie robił z siebie rekonwalescenta, tylko wziął się w garść.
No, wziął się.
W luźno zabudowanej wsi, gdzie wąsko i górzyście, i poboczy prawie nie ma, zwrócił zjedzony godzinę temu obiad. Zjechałam we wjazd na czyjąś dróżkę do podwórka, staram się posprzątać samochód za pomocą paczki chusteczek higienicznych, Bebunio blady jak księżyc snuje się wokoło odziany tymczasowo w mój sweter, musztardowy, do kolan. 
Pierwszy raz byłam w takiej sytuacji, ale poradziłam sobie bardzo dzielnie: umyliśmy się wodą zdrojową kupioną przy sanatorium, brudne rzeczy spakowałam w reklamówkę i szczelnie zawinęłam, Bebuniowi wręczyłam garść foliowych torebek na wszelki wypadek.
Tylko ten pan, który chciał wjechać na swoją posesję, patrzył na mnie jak na idiotkę. W ogóle go nie widziałam, zajęta czyszczeniem wnętrza samochodu, dopiero Bebunio dotknął mnie w ramię i wskazał na terenowy samochód czekający przy wjeździe. Zanim zdążyłam się zorientować w sytuacji, kierowca posłał mi intensywne spojrzenie - nawymyślał mi w myślach od głupich bab - i przejechał obok mnie, nawet nie wpadając w rów. I nie pytając co się stało, dlaczego stoję tu, gdzie nie powinnam, i dlaczego mój syn ma na sobie damski sweter.
Myślę, że często i mnie zdarza się oceniać kogoś szybko i niesprawiedliwie.
Myślę, że nawet bardzo często.
I że to nie jest fajne.
Syny natomiast prędko odnaleźli się w dwuchłopięcym domu, i jeśli akurat nie siedzą razem, to zaraz słyszę:
- Gdzie Maniek?
albo:
- Gdzie Buniek? Muszę mu coś pokazać - 
i to jest norma, którą lubię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz