Życie jest, trwa. Widać to po tym, że wszystko się zmienia, zmienia się mnóstwo, zmienia się miliardy miliardów w inne miliardy miliardów.
Na przykład Bebunio nauczył się wprawiać koniuszek języka w wibracje, czego efektem jest piękne, trochę chropawe "r". I teraz tak, jak przedtem unikał, tak wymawia z lubością wszelkie "śrrrody", "czwarrrtki", "chrrryzantemy", "barrrszcze", "gitarrry" itp. Jestem szczęśliwa.
Ciekawe, co na to pani logopeda - ucieszy się czy zmarrrtwi?
Po drugie doznaję przedziwnego uczucia odbierania efektu fali. Spływają na mnie konsekwencje czegoś, co zrobiłam już dawno, kilka lat temu. I zapomniałam. A to jest, nic nie ginie, tylko się zmienia, zmienia.
Wyciągnęłam onegdaj pomocną dłoń do osoby będącej w czarnej dupie. Osoba pięknie wywindowała się teraz w górę, nareszcie, cieszę się z tego, niech chudzinka ma. Osoba natomiast co robi? Chwyta mnie za rękę i ciągnie ze sobą. I jest to bardzo przyjemne na dodatek. Dziwne, nowe, ale i przyjemne.
Byłam też w pewnym domu. Byłam tam gościem, więc nie odwdzięczam się czarną niewdzięcznością za gościnę obgadując gospodarza, tylko dzielę się wrażeniem.
Dom był murowany, niestary, wewnątrz czysty, wysprzątany. Wewnątrz wnętrze urządzone zapewne w latach osiemdziesiątych. W stanie z epoki. Nylonowe zasłonki, dywaniki na podłodze, narzuta na łóżku. I to nie to, że mnie się nie podoba i marudzę. To to, że w tym wnętrzu przez cały czas nieprzerwanie żyją ludzie i ci ludzie nie widzą potrzeby zmieniania czegokolwiek.
To wnętrze uderzyło mnie swoją martwotą.
Czułam się nieco jak przeniesiona w czasie, zwłaszcza, że gospodarze wiekowi, mówią tak, jak się kiedyś mówiło, i żyją tym, czym się kiedyś żyło. To nawet piękne.
Gdyby nie było takie - bez duszy właśnie.
Tam nie było ładnie. Było czysto, schludnie. Ubogo.
Tam nie było nic, co mogłoby świadczyć o tym, że ktokolwiek chciałby, żeby tam było ładnie.
No, dobrze. Może jednak się czepiam.
Pójdę do kuchni, mam tam fajną miejscówkę przy zlewie ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz