czwartek, 12 października 2017

Na chwilę zaświeciło dziś słońce i cały świat zalśnił setkami jesiennych barw. Jechaliśmy akurat przez las - gdzie klony, dęby i osiki, lipy przy drodze, i krzewy rozmaite, trawa, bażanty...I przez wioski, nad rzeczką i poza rzeczką, i ponad stawem błyskającym. Niebo nieśmiało niebieskie, ale krzepkie.
- Piękne byłyby zdjęcia teraz - mój towarzysz jest fotografikiem, wracamy razem ze szkolenia wieńczącego starania o założenie własnej firmy na podstawie unijnych dotacji.
Opowiada o tym, że na weselach fotografuje emocje.
Mówię mu o tych zdjęciach, które mam w głowie: Bebunia, jak pierwszy raz nad morzem, na plaży w Piaskach, wbiega do wody (zimno jest jak cholera, ale jest słońce i wiatr, bardzo ładne zdjęcie), i jak próbuje tej morskiej wody, którą nabrał w złożone dłonie, i informuje mnie o wyniku: "Mamo, naprawdę słona!!!". Mańka, który mnie, skonaną ze zmęczenia za kierownicą, głaszcze po ramieniu: "dobra mama, dobra... Dasz radę, zawsze dajesz", i paru innych.
Kiedy byłam małą dziewczynką byłam bardzo dorosła i poważna. Uważałam wówczas, że emocje są niepoważne, zbyt ulotne, nietrwałe, nieistotne więc. 
Kiedy miałam dziesięć lat byłam okropną nudziarą.
Jedziemy dalej. Teraz robimy sobie zdjęcie z psem: pies biegł naprzeciwko nas, kudłaty, z roześmianą mordką i łańcuchem zwisającym z obroży.
Wyglądał jak pies zerwany z łańcucha, cieszący się wolnością.
Boski!
- Po krajowej dwójce nie biegają takie psy - cieszy się fotografik. Pojutrze wraca do tego swojego oswojonego dużego miasta, do korków, parkomatów i sygnalizacji świetlnej.
Zanim dotarłam do domu słońce przykryły chmury, zniknął czar, barwy przygasły. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz