piątek, 27 października 2017

Zatrzymała mnie wczoraj policja. Drogówka. Gdyż w terenie zabudowanym grzałam 90km/h. Teren jest rzadko zabudowany, a het, het, daleko za tablicą D-43 oznaczającą koniec terenu zabudowanego, znajduje się mój dom.
Spieszyłam się, oczywiście. Od rana byłam w pracy dorywczej. Praca dorywcza polega głównie na prasowaniu domowego prania, sprzątaniu i  - nie zawsze - sprawowaniu doraźnej opieki nad dziewczynką lat dziesięć. Wczoraj akurat odebrałam ją ze szkoły i nawet zdążyłam usmażyć naleśniki, nie zdążyłam wyprasować pościeli. Uwielbiam prasować, dlatego tam chodzę, w domu nie zawsze mnie stać na taki luksus, a tam w dodatku za to mi płacą, niby tylko 10 zł za godzinę, ale kiedy to samo robię w domu, nikt mi nie płaci. Wczoraj zarobiłam 50 zł. Już, już miałam wychodzić, kiedy zadzwoniła pani od innej pracy, od tej sympatycznie-prestiżowo innej, mianowicie koordynuję comiesięczne spotkania w ramach cyklu "kino kobiet". Takie spotkania to nie tylko sam seans filmowy, ale imprezy towarzyszące: konkursy z nagrodami, drobny poczęstunek. Pani dzwoniąca jest moją zwierzchniczką, poprzedniego dnia nie mogłam się do niej dodzwonić, a parę rzeczy musimy ustalić. Wkładam buty, kurtkę, wsiadam do samochodu, cały czas rozmawiając, ale i tak jestem spóźniona, chłopcy już na pewno stoją pod szkołą, a jeszcze muszę o 15:00 być na lekcji gitarrry z Bebuniem i jego gitarrrą - kiedy Bebunio gra, ja w pokoju obok, w miasteczkowym domu kultury, muszę umówić z panią Anią udostępnienie sali na warsztaty scrapbookingowe. Więc muszę być o 15:00. W miasteczku. Z którego właśnie wyjeżdżam spóźniona. Na wylotówce stoi dziwna dziewczyna z mojej wsi, wyciąga ku nadjeżdżającym samochodom rękę z podniesionym kciukiem. Chce, żeby ją podwieźć. Jeju, zatrzymywać się tutaj, żeby wsiadła, potem tam, żeby wysiadła, przekładać moje wrzucone naprędce bagaże, tyle z tym zachodu. Nie mam czasu, mijam ją prędko. Potem, kiedy na krajówce wpadam między dwie ciężarówki wlokące się 70 km/h, a z pomiędzy których nijak nie mogę się wydostać, bo z naprzeciwka ciągle coś, frustruję się niesamowicie i myślę, że to dlatego, że jej nie wzięłam, tej dziwnej dziewczyny, która nie ma 3 zł na bilet na busa. Więc kiedy skręcam w moją boczną drogę, dodaję gazu, choć i tak wiem, że już nie zdążę wskoczyć nawet na chwilę do domu, muszę jechać pod szkołę, zabrać czekających już na mnie chłopców, Mańka wyrzucić na przystanku - niech sobie idzie pieszo te półtora kilometra - a z Bebuniem prędko na tą lekcję.
A tu za zakrętem ten policjant, nawet machnął ręką na moje nie zapięte pasy, nie sprawdzał alkomatem, tylko marudził, że prędkość. Że tak nie można. Że bezpieczeństwo, takie tam.
- Proszę, niech pan wypisuje  mandat, tylko prędko - mówię.
Siedzę w tym radiowozie. Burczy mi w brzuchu.
- Przepraszam, nie zdążyłam zjeść śniadania - jest godzina 14:45, chłopcy na pewno niecierpliwią się pod szkołą i spóźnimy się na lekcję.
Mówi coś o punktach karnych i że 200 złotych pieniędzy.
200 złotych. Miesiąc mojego prasowania. To ja po to tak jeżdżę, spieszę się, sprawdzam co chwila godzinę, biegam, nie mam czasu na śniadanie - żeby zapłacić mandat?!?
To po to to wszystko?
Podaje mi świstki i moje dokumenty, wrzucam wszystko luzem do torebki, odjeżdżam z piskiem opon, nie mogą mi wystawić drugiego mandatu za to samo, cały miesiąc pracowałam na darmo? Jak to jest?
Tak, udało się wszystko: spóźniliśmy się na gitarę tylko troszeczkę, salę załatwiłam, mogę zameldować szefowej, ale jak zwykle ma zajęty telefon, wracamy do domu, babcia mówi, że ugotowała kapuśniak, właściwie to się cieszę, jem szybko,wchodzę do pokoju - straszny tu bałagan - ale zamiast sprzątać muszę się na chwilę położyć.
Nie mam już siły.
Nie, no, mam.
- Jak będziecie na basenie to zrobisz zakupy?
Jasne, zrobię. Chłopcy mają lekcję pływania, a ja śmigam po marketach.
-Mamo, chodź, pomóż mi w polskim.
Pozmywać, ogarnąć, dopilnować lekcji. Zbieramy się na basen. Kiedy w Lidlu chcę sprawdzić, która godzina, orientuję się, że nie wzięłam telefonu. To prawie niemożliwe.
Miesiąc prasowania na darmo. Wszyscy mi mówią, że jeżdżę za szybko. Wiecznie się spieszę i wiecznie nie mam czasu. Co by musiało się stać, żebym zaczęła mieć czas? Co warte to moje prasowanie, dwadzieścia godzin przy desce? Ile kosztuje takie coś, żeby mieć czas?
Kiedy wracamy, kiedy podjeżdżam już pod dom, wujo wybiega ku mnie z telefonem.
- Dzwoni i dzwoni, podobno coś pilnego.
No, pilnego. Muszę natychmiast przejrzeć teksty przed oddaniem do druku, wydawnictwo gminnego ośrodka kultury, moja redakcja, praca społeczna. 
Owszem: czytam, znajduję cztery literówki.
Jak to się stało, że wpadłam na te wyższe obroty? Po co mi to? Jak stąd wyjść?  A może to ja mam rację, może tak trzeba? Wszyscy przecież tak mają: spieszą się, są zmęczeni. Może to jest norma, standard? Pracować na mandaty?
Prędko kładę się spać i śpię bardzo długo. Rano musimy się spieszyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz