Miałam wczoraj iść na wiejski Dzień Kobiet, ale syny wyciągnęły mnie na spacer do lasu. W lesie pachnie wiosną, a za lasem na łąkach słychać krzyki czajek.
Syny są niemożliwe.
Tydzień temu Maniek zgubił aparat fotograficzny. Miał go w kieszeni kurtki, zupełnie bez sensu, i ostatnio widziałam aparat, kiedy przeszkadzał mu w brykaniu na przykościelnym parkingu, kiedy po mszy rozmawiałam z jedną Anią. Potem nie mogliśmy go znaleźć ani w domu, ani w samochodzie, ani nigdzie. No, więc po tygodniu aparat znalazł się na tymże parkingu, który w tygodniu służy jako parking szkolny. Na razie nie żyje, bo zmókł i zmarzł i w ogóle. Ale można z niego wydobyć kartę pamięci, a to już jest coś.
Tymczasem okazuje się, że aparat zawsze warto mieć przy sobie - można wówczas zarejestrować dowód na to, że nie każdy lubi poniedziałki, zwłaszcza rano:
Zdjęcie zdjęte telefonem, po odstawieniu synów do szkoły, zdążając na śniadanie.
Miłego dnia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz