czwartek, 31 marca 2016

No przecież czym ja się martwię. Jutro dostanę 500+ i już, sprawa załatwiona. 
Poza tym jeszcze mamy szczaw i mirabelki (idę z Bebuniem przez ogródek, mamroczę, że już wszystko z ziemi wyłazi, chwasty i pokrzywy najbardziej, a Bebunio: "Hura! Będzie szpinak!").
Albo kiedy pytam synów, czy chcą jakieś specjalne frykasy na święta.
Maniuś:
- No, wiesz, mamo, bardzo lubię kabanosy albo paluszki surimi, ale na przykład  chciałbym spróbować takiej francuskiej kiełbasy z białą pleśnią.
- A ty, Bebuniu?
- Oj tam, ja to najbardziej lubię kartofelki i ryż na mleku.
Lubi też moje trampki. Ale już nie jeść, a nosić.
Moje święta były fajne, o smaku pomarańczowego mazurka i faszerowanych jajek, słoneczne, ciepłe, z czterogodzinnym spacerem het-precz i z powrotem, i bez zmywania, gdyż wuj zainwestował w zmywarkę :)))
Nie miałam czasu na czytanie.
Albo kiedy wuj przywiózł znad morza 15 kg świeżych śledzików, które oczywiście czyściliśmy, potem przez cały dzień smażyłam, a potem zalałam marynatą z wody, octu i przypraw. Wydawało mi się, że to nie może być dobre, ale okazało się, że owszem, może.
I jak Bebunio przyszedł pomagać czyścić te biedne rybki - wziął deskę, nóż, i pracował jak stary, cały czas gadając:
- Chodź, śledziku, wyjmę ci śledzionę... Ciap, łebku, po łebku... I już, kolejny gotowy do smażenia... Teraz zabieram się za ciebie... Ciach, ciach... ładnie... I kolejny... Zobacz, mamo, jak on podobny do tego poprzedniego, może to jego tatuś?
Zwijaliśmy się z wujem ze śmiechu.
Choć muszę przyznać, że 15 kg to jednak dużo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz