wtorek, 29 września 2015

Bieżący rok jest nadzwyczaj obfity w pogrzeby.
Wczoraj byłyśmy z Babcią u pana Henia, pan Henio przez całe życie uczył biologii w pobliskim miasteczku. Od paru lat na emeryturze. 
W domu zgromadzone wokół trumny baby i chłopy z kółek różańcowych, śpiewają obrzędowe pieśni: baby swoją zwrotkę dyszkantem, chłopy refren nisko i głośno, aż szyby brzęczą. Pani Bożenka, wdowa, siedzi między nimi. Głaszcze rękę zmarłego. Mnóstwo czułości w tym geście.
Musimy uciekać z kościoła po uroczystym nabożeństwie, bo chłopcy właśnie kończą dodatkowe zajęcia, trzeba ich odebrać ze szkoły. Mówimy o tym dyskretnie pani Andzi, która przyjechała z nami. Pani Andzia macha ręką, że z kimśtam się zabierze.
- Henio też się nie obrazi. On był taki wyrozumiały, że nawet, jak Bożenka przyuważyła Izydora, jak im drzewo kradnie z szopy, i mówiła do Heńka: "Heniek, weź mu coś powiedz", to Henio na to: "co ja mu będę mówił. Niech sobie ma".
Czy takim Heniem trzeba się urodzić, czy raczej nim się jest, bo Bożenka, bo Izydor, bo Czaruś. Czaruś to najmłodszy syn Henia i Bożenki, teraz trzydziestoletni, z umysłem trzylatka.
Czy gdyby Henio pojął za żonę Bernadettę lub choćby taką Danutę-cholerę, byłby inny? Mowa wygłoszona na jego pogrzebie brzmiałaby inaczej? A może to Danuta przy Heniu nie byłaby cholerą? Jak to jest?

środa, 23 września 2015

Poszłam na ogród po zieleninę do zupy. Natka pietruszki, selera, jakiś cząber. Zdumiewające, jak to wszystko odżyło po okropnie suchym lecie - teraz zieleń jest iście zielona, natka świeża jak w maju, wszystko jędrne, soczyste.
Przy bazylii zmaterializowały się dwa krzaki samosiejnych pomidorków koktajlowych. Niemyte, prosto z krzaka, są najlepsze. Cuuuudownie pyszne.
A gdyby tak przegryźć je bazylią?
Uwielbiam smak świeżej bazylii. Nigdzie indziej i nigdzie potem nie smakuje tak, jak ten świeży listeczek. A z pomidorami komponuje się nieziemsko. Naprawdę, Włosi wiedzieli, co robią, kiedy do swojej flagi użyli barwy pomidorów i bazylii.
Hm. Tam jeszcze jest biały, mozarella. Nie mam mozarelli, niestety. Nie doświadczę smaku całej kompozycji.
Tymczasem zmieniający pogodę, niosący deszcz, ciepły wiatr przyniósł mi z podbrzezińskich łąk aromat krów, mleka, obory.
Prawie to samo :)

wtorek, 22 września 2015

- Wiesz,mamo, co tata powiedział? - pyta Bebunio, już w domu. - Że nie przyjechałaś po mnie, bo mnie nie kochasz.
- A co ty o tym sądzisz? - pytam.
- Że to bzdura - przytula się do mnie jak małe dziecko, całym sobą, biedne, rozdarte serduszko, które chciałoby mieć i mamę, i tatę, jak wszyscy.
- Synu, posłuchaj - sadzam go obok siebie, patrzę w oczy - nie przyjechałam po ciebie, bo jeśli tata zabiera cię do siebie, to powinien też cię odwieźć; po drugie byłam zajęta, a tata wcale mnie nie prosił, żebym zmieniła plany, po trzecie proponowałam, żeby przywiózł cię prosto do szkoły i nie wiem, dlaczego tego nie zrobił. Cieszę się, że jesteś w domu. Bardzo cię kocham. Odgrzać ci obiad?

Mglisty, zimny poranek, pajęczyny z migoczącymi w słońcu kroplami rosy, mgła i smugi światła w gałęziach starych lip, śmiech moich chłopców.

poniedziałek, 21 września 2015

Tata zabrał Bebunia na weekend. Weekend zaczął się w piątek po południu.
Wczoraj tenże tata dzwoni do mnie z informacją, że nie ma jak odwieźć syna, chyba, że ja się pofatyguję.
Cóż, miałam inne plany. 
Dziś poniedziałek, dziecka nie ma w szkole, a kiedy zadzwoniłam do niego na komórkę, usłyszałam głos taty:
- Nie rozmawiaj z tą wariatką - trzask,  rozmowa przerwana.

Nie ogarniam.

sobota, 19 września 2015

Piję herbatę w dużym kubku. Boli mnie głowa.
Pięknie padał deszcz dziś w nocy, śniły mi się dziwne rzeczy. Jakieś gonitwy, podróże samochodem przez śniegi. Właśnie mnóstwo śniegu.
Musiałam zrobić przegląd mojemu nowemu samochodu, więc uznałam, że pojadę na znajomą stację kontroli, będzie szybciej.
A oni, po znajomości, przejrzeli mi każdą śrubkę, wszyściuteńko. Żebym jeździła bezpiecznie.
Nie tego się spodziewałam, ale tak też jest fajnie.
Zebrałam się w sobie i poszłam do lekarza po antybiotyk, bo dokuczają mi zatoki.
A pan lekarz, zamiast tak po prostu wypisać Amotax, zbadał mnie i orzekł, że to nie zatoki,tylko migrena.
W życiu bym na to nie wpadła. Ale grunt, że dostałam lek, który przynosi ulgę.
Zatem dopijam herbatę i do roboty. Sprzątać, gotować, prać.

Cudownie się wszystko zazieleniło po tych deszczach - pod koniec sierpnia świat był złotawy cały,  teraz zielono, malinowo, jarzębinowo, aroniowo, pieczarkowo...

piątek, 18 września 2015

...bo na przykład mój Maniuś - mój kochany, delikatny, wrażliwy i nad wiek rozsądny Maniuś - mówi tak:
- Serio, mamo? Chciałabyś nowego męża i nowe dziecko? Już pominę, że przecież masz nas. Masz o kogo dbać. Nowe dziecko - OK. Ale czy już zapomniałaś, jaka była afera, co ojciec wyrabiał, jak poszliśmy na kawę z twoim kolegą? Nie pamiętasz? Otóż przyjmij do wiadomości, że ja sobie nie życzę podobnych rzeczy. Ja chcę sobie spokojnie żyć. Więc widzisz chyba sama, szkoda zachodu. 
Tak mi powiedział.
Za to słodki Bebunio poskarżył się tatusiowi przez telefon, że wujaszek dał mu klapsa w tyłek. W związku z czym troskliwy ojciec atakuje wuja telefonicznie i przez portale społecznościowe. Jakieś pogróżki i wyrazy.
Tatuś, który w tym roku spędził z synem może sześć dni.
Ręce opadają.


poniedziałek, 14 września 2015

Robiliśmy dziwne rzeczy. Niecodzienne.
Na przykład zabraliśmy Babcię do miasta, na urodziny Niteczki. Coraz bliżej do tego wielkiego miasta; kiedyś jechało się jak na biegun, potem - trzy godziny pociągiem, a teraz, moim superszybkim samochodem (poza terenem zabudowanym, rzecz oczywista) - jedne małe dwie godzinki. Nie ma o czym mówić.
Babcia była bardzo dzielna.
Niteczka szczęśliwa. 
Miałam przez chwilę na ręku czteromiesięczną Tereskę. Cudowną!
Chłopcy osobiści wzruszyli ramionami - czym tu się zachwycać - i poszli w tłum rówieśników.
Teresce ulało się obok pieluchy w kaczuszki, na mój piękny sweterek. Sweterek w modnym onegdaj kolorze cappuccino, więc nie zrobiło mu to różnicy. 
Teresce owszem - najwidoczniej ulżyło.
Chcę Tereskę! Na zawsze, moją!
(muszę podgonić Bebunia z tym castingiem na męża)
Poza tym widziałam ludzi. Różnych.
Ludzie widzieli mnie i nie uciekli, więc nie zdziczałam całkiem na tej wsi.
Jadłam zupę z dyni w ilościach nieprzyzwoitych.
Żyłam. Pięknie było.

piątek, 11 września 2015

Trzeba się wziąć w garść.
Zjeść dobre śniadanie. Jeśli nie bardzo ma się ochotę na jedzenie, trzeba się trochę postarać: pomidorek, jajecznica, świeży chleb.
Syny po szkółce pływania, wieczorem, wtranżalają, aż miło. Wielkie buły z ziarenkami, a na deser po dwie michy płatków kukurydzianych ze świeżo udojonym mlekiem. Trudno uwierzyć, że potrafią tyle zmieścić.
Potem trzeba ustalić plan działania. Bo jak się tak miota człowiek, to tu, to tam, a wszędzie mnóstwo roboty, to, owszem, nabiega się, urobi, a nic nie widać.
Więc trzeba zrobić coś, co widać.
Najbardziej bez sensu jest obiad, bo zaraz znika.
Ale zjedzenie dobrego obiadu przynosi dobre myśli.
Spokojnie.
Okna umyję po niedzieli, nic się nie stanie.
Prawda?

środa, 9 września 2015

Wcale nie było tak źle.
Zupełnie inaczej.
Ale przeżyłam, jestem, mam się coraz lepiej.

Przytulam Bebunia, moje prawie dziewięcioletnie chłopisko.
- Mamo, czemu ty mnie przytulasz jak małego dzidziusia?
- Bo jesteś moim małym dzidziusiem, innego nie mam.
- No, właściwie, to mogłabyś mieć jeszcze jedno dziecko. Byłbym starszym bratem!
- O, ale wiesz - musiałabym w tym celu ponownie wyjść za mąż, co ty na to?
- Nic. Może byłby fajny ten twój nowy mąż? Tylko - Bebunio patrzy na mój wiekowy tapczanik - jak wy byście się tam we dwoje zmieścili?

Właśnie. Więc na razie nic z tego.
Niestety.

poniedziałek, 7 września 2015

O, żeby tak zasnąć.
Budzę się rano bardziej zmęczona niż wieczorem, kiedy się kładłam. Wszystko mnie boli i nie nadaję się do żadnych negocjacji. Nawet z Maniusiem w sprawie koszulki do szkoły.
Byleby przeżyć jutro. Jutro mam intensywnie aktywny dzień, kumulacja zdarzeń. Jak przetrwam jutro, będzie z górki.
Zatem  - do pojutrza...

czwartek, 3 września 2015

Zamiast kupić nowy telewizor, za te pieniądze, które zarobiłam, wklepując teksty z nagrań, zapisałam dzieci na szkółkę pływania.
Wgapiamy się wieczorami w antyczny odbiornik marki daewoo. Ekran jest mały, trzeba siedzieć blisko siebie. Może właśnie o to chodzi: pretekst do wyprzytulania się dla moich synków maleńkich.
Nawet za sto lat będą maleńcy.
Oglądamy serial jakiśtam, w pewnym momencie z ekranu pada kwestia: "rodziców się nie wybiera".
- Uff, jak dobrze. Poszlibyście sobie jeszcze do jakiejś innej, lepszej mamy, i co?
- Ta, co jest, jest całkiem fajna - to Maniuś.
- Na szczęście dzieci też się nie wybiera. Bo inaczej zamieniłabyś nas na jakieś dwie dziewczynki - odcina się Bebunio.
- No coś ty - zamarłam.  - Nie zamieniłabym was na tuzin dziewczynek. Chciałabym mieć córeczkę, to prawda, ale czasami wypożyczam sobie Niteczkę i tak też jest dobrze.
No, dobrze.
Najlepiej.

środa, 2 września 2015

Trudno uwierzyć, że już wrzesień. 
Jest upalnie, jak w środku lata, i absurdalnie brzmi moje polecenie, żeby Maniuś przygotował sobie szkolny plecak na jutro.
- Trampki spakuj - przypominam.
Wysyłam go do szkoły oczywiście rowerem, choć jest tak rozleniwiony, że strasznie mu się nie chce. Tak z rana. Ledwo wypije kakao, już na rower. Kto to słyszał.
Bunio kuśtyka o kulach, szczęśliwiec, ma wolne do piątku. I tak jeszcze nie przyszły do szkoły jego darmowe podręczniki. Kazałam mu się dokształcić w dowolnie wybranej dziedzinie wiedzy i zajęłam komputer.
Odgrzebałam porzuconą na wakacje robotę. Jest, leży, sama się nie zrobiła. Jedziemy.
Świat jest.