poniedziałek, 14 września 2015

Robiliśmy dziwne rzeczy. Niecodzienne.
Na przykład zabraliśmy Babcię do miasta, na urodziny Niteczki. Coraz bliżej do tego wielkiego miasta; kiedyś jechało się jak na biegun, potem - trzy godziny pociągiem, a teraz, moim superszybkim samochodem (poza terenem zabudowanym, rzecz oczywista) - jedne małe dwie godzinki. Nie ma o czym mówić.
Babcia była bardzo dzielna.
Niteczka szczęśliwa. 
Miałam przez chwilę na ręku czteromiesięczną Tereskę. Cudowną!
Chłopcy osobiści wzruszyli ramionami - czym tu się zachwycać - i poszli w tłum rówieśników.
Teresce ulało się obok pieluchy w kaczuszki, na mój piękny sweterek. Sweterek w modnym onegdaj kolorze cappuccino, więc nie zrobiło mu to różnicy. 
Teresce owszem - najwidoczniej ulżyło.
Chcę Tereskę! Na zawsze, moją!
(muszę podgonić Bebunia z tym castingiem na męża)
Poza tym widziałam ludzi. Różnych.
Ludzie widzieli mnie i nie uciekli, więc nie zdziczałam całkiem na tej wsi.
Jadłam zupę z dyni w ilościach nieprzyzwoitych.
Żyłam. Pięknie było.

3 komentarze:

  1. Od takich wpisów zawsze cieszy mi się micha. A taką Tereskę też bym chciała, ale może nie cały czas. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na chwile mogę podesłać Antoniego - dzisiaj 5 miesięcy
    A Tereskę też mam, tylko to już zupełnie inny rocznik i chyba nie będziesz zainteresowana
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Antosia ucałuj ode mnie w lewą piętkę. Troszkę zazdroszczę... Cudnie jest takiej całkiem nowej istocie pokazywać świat, razem z dzieckiem patrzeć na wszystko jeszcze raz, od nowa... Niech ładnie rośnie, zdrowo się chowa Wasz Antoni!
      Natomiast co do Tereski... Hm... Wydaje mi się, że prędzej, niż się spodziewam jeden lub drugi syn przyprowadzi mi Tereskę - może akurat Twoją, kto wie - i powie: "matko, oto twoja synowa, bądź dla niej dobra, jako i ja jestem", albo jakoś tak :)

      Usuń